Najpierw Upiór. W II części “Dziadów” staje się Widmem. W IV jest pustelnikiem, po to tylko, by pod koniec stać się Gustawem. W III umiera, rodzi się jako Konrad. A ostatecznie i tak zostaje Pielgrzymem.

-No i które miejsce zajęłaś, Gemendula?

-Trzecie.

-To źle?

-Tak.

-Aha. O czym dziś napiszesz?

-Nie wiem – siedzę zbyt długo w tej samej pozycji. Kiedy poruszam nogami, czuję nieprzyjemne mrowienie.

-Może o mnie?

-Daj spokój, niedawno o tobie pisałam.

-Trochę późno już. Zdecyduj się.

-Muszę koniecznie o czymś pisać? Nie chce mi się.

-Wyjdziesz z wprawy.

-Dlaczego do wszystkiego masz takie praktyczne podejście…

-Wcale nie mam praktycznego podejścia. Po prostu znalazłem aurea mediocritas. Trzeba marzyć, ale nie można oderwać stóp od ziemi.

-Dobra, nieważne.

-Ważne. Za mało masz w sobie życia.

-Nieprawda.

-Prawda. Zadaj mi jakieś głupie pytanie. Wtedy ja odpowiem, że głupszego wymyślić nie mogłaś i zaczniesz zażarcie bronić swojego stanowiska. Skończy się na tym, że obrazisz się na mnie (na jakieś sześć minut) i będziesz siedziała przy biurku, stukając w klawiaturę i uśmiechając się pod nosem. Czyli cel osiągnięty.

Wzruszam ramionami, ale jednocześnie zastanawiam się nad jakimś pytaniem, które dałoby mu zajęcie na co najmniej kilka minut. Kilka minut odpoczynku, kilka minut, podczas których nie będę musiała wymyślać odpowiedzi i otwierać ust. Wreszcie wpadam na mało oryginalny pomysł. Naprawdę mało oryginalny. Doskonale wiem, jak on zareaguje. Będzie dokładnie tak, jak powiedział. Może to i lepiej. Nieważne zresztą. Niech gada, jeśli tylko daje mu to radość.

-Jak to jest umierać? – pytam od niechcenia, drapiąc się po brodzie.

Zamiera. Jego oczy stają się okrągłe. Widzę swoje odbicie w ich czerni. Dwa tunele.

-Umierać?

-No… tak… – odpowiadam ostrożnie, zaniepokojona jego reakcją. “Szon Konery” zbity z tropu?

-Umierać… To trudne pytanie…

Pierwszy raz widzę, że mówienie przychodzi mu z trudem. Wiem już, jak on mnie postrzega – dziwnie nieobecna istota, siedząca w bezruchu w jakiejś niewygodnej pozycji, wpatrzona w jeden punkt, skupiona na nim całym jestestwem. Zachowanie zupełnie niezrozumiałe. Z czego wynika?

W końcu drgnął. Patrzy na mnie, mrugając szybko, jakby widział mnie po raz pierwszy.

-Umierać. To coś, co ciężko opisać…

-Spróbuj – teraz jestem autentycznie zaintrygowana. Siedzę po japońsku na dywanie, patrząc na niego z dołu. Musimy dziwnie wyglądać.

-Nie da się… Czytałaś może jakiś opis śmierci?

-Och tak! – przytakuję ochoczo – Wielokrotnie. Białe światło, tonięcie w mroku i tak dalej…

-Nie, nie – kręci głową – To wszystko nie ma znaczenia.

-To co wtedy się dzieje?

-Chcesz żyć.

Zapada cisza. Czekam, aż dokończy, powie coś więcej. Wyjaśni. Ale wygląda na to, że dokładnie tyle miał mi do powiedzenia. Nie daję za wygraną.

-Może nieco jaśniej? Co się wtedy czuje?

Marszczy brwi.

-Przecież ci powiedziałem. Chcesz żyć. To bzdura, te gadki-szmatki o uldze, którą czują samobójcy. Białe światło to wymysł twojej religii. Przekraczanie Styksu wymyślili mieszkańcy Hellady. Tonięcie w mroku to wizja jakiegoś autora, który w poetycki sposób rozbiera śmierć na czynniki pierwsze. Ale wychodzi z tego to, co zawsze; tekst tak rozbrajająco “ziemski”, tak oczywisty w swoim porównaniu do sytuacji “z życia wziętej”… Mam na myśli zanurzenie w wodzie, oczywiście – przerywa swój wywód, patrzy mi prosto w oczy. Potem przez kilka minut gapi się wyblakły grzbiet “Przygód Tomka Sawyera” – Kiedy umierasz… Przez ułamek sekundy nie czujesz nic, oprócz przytłaczającej chęci życia. Nagle jawi ci się ono jako coś niemal rajskiego, kolorowego, pełnego uciech, cudownego… To nie jest już tylko… jakaś emocja… Coś, co żyje w twojej głowie… To jest… – brakuje mu słowa. Zerka na poduszkę, zapewne oczekując, że podpowie mu ona jakieś proste wyjaśnienie tego zawiłego rozumowania. Niestety poduszka, ta żałosna kreatura, milczy – To już oddzielny świat. Przez ułamek ułamka sekundy, który przeciąga się w lata. Świat, w którym niebo ma kolor chęci życia, w rzece płynie życie, na drzewach szeleszczą dni, które mogłabyś jeszcze przeżyć, w twoich żyłach płynie wola przetrwania… Czepiasz się tego wszystkiego rękami i nogami, wgryzasz się rozpaczliwie zębami, aby tylko nie wypuścić nawet skrawka… A to i tak potem… Nagle cię nie ma.

Gapię się na niego, kompletnie zszokowana. Chciałabym teraz wyglądać mądrze i inteligentnie, powiedzieć coś godnego miana “złotej myśli”. Ale mogę tylko siedzieć z otwartą buzią. Wola przetrwania musi być czymś najpotężniejszym we Wszechświecie. Samo jej wspomnienie zmieniło klasyka w romantyka.

Leave a comment